wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 2

                         Głośna muzyka dźwięczała mu w uszach, drażniąc jego bębenki. Alkohol buzował mu w krwi, a kolejny kieliszek wódki pogarszał tylko jego stan. Próbował topić smutki w silnym trunku. Wiedział, że to nie jest dobre rozwiązanie, ale nie umiał inaczej. Alkohol pomagał Justinowi choć na chwilę zapomnieć o całym tym złu, które otacza go przez kilka tygodni. Szatyn powiódł wzrokiem po całym klubie, przyglądając się z niesmakiem dziewczyną, odzianym w skąpe stroje.
-Zatańczysz?- tuż przed nim stanęła wysoka blondynka o intensywnie niebieskich oczach. Zadziorny uśmiech pojawił się na jej ustach, wymalowanych krwistoczerwoną szminką.
Justin przyjrzał się jej uważnie, zaczynając od szczupłych nóg po tlenione, blond włosy. Prychnął pod nosem i zamówił kolejną szklankę whisky z lodem, zupełnie ignorując dziewczynę.
-To jak?-położyła dłoń na jego kolanie, zwracając ku sobie znów jego uwagę.
-Nie tańczę. -odpowiedział szorstko, nie racząc obdarzyć jej choćby jednym spojrzeniem. Nie lubił natrętnych dziewczyn, a zwłaszcza takich wyglądających jak ona.
-Daj spokój, pewnie jesteś dobrym tancerzem. -uśmiech nie schodził z jej twarzy, a dłoń niebieskookiej wędrowała wzdłuż jego uda.
Głośny huk szkła uderzającego o drewniany blat, sprawił, że blondynka czym prędzej zabrała rękę, a z jej twarzy zniknął wieczny uśmiech.
-Słuchaj, jaki masz problem?-odwrócił się do niej przodem i zobaczywszy zdziwienie malujące się na jej twarzy, kontynuował: -Jesteś aż na tyle zdesperowaną suką, że podchodzisz do każdego pierwszego lepszego faceta w tym klubie?
                         Justin bez słowa wyszedł przed klub, dość chwiejnym krokiem. Z niemałą trudnością wyciągnął paczkę ulubionych papierosów z tylnej kieszeni spodni. Dym nikotynowy zawsze go uspokajał. Gdy miał się już zaciągnąć poczuł wibracje w kieszeni, sygnalizujące nowe połączenie. Bez pofatygowania się, aby spojrzeć na ekran, odebrał.
-Halo?-oparł się o zimną ścianę.
-Dobry wieczór, zastałem Justina Biebera?-odezwał się męski głos po drugiej stronie, który wydawał się mu dziwnie znajomy.
-Em...tak, a o co chodzi?-z trudnością przełknął ślinę, denerwując się z nagłego telefonu policjanta.
-Wolałbym, żeby przyjechał pan do domu państwa Hamiltonów.
-O-oczywiście.
                           Brązowooki momentalnie wytrzeźwiał i wszystkie ślady alkoholu w jego krwi, zniknęły. Bez zastanowienia ruszył w kierunku czarnego Range Rover'a, na końcu puszczając się biegiem. Stres i strach wypełniały całe jego ciało. Zaciskał dłonie na kierownicy, a jego knykcie zaczęły bieleć. Wyprzedzając wszystkie samochody, napotkane na drodze, pod ogromnym domem należącym do jego zmarłej ukochanej znalazł się już po kilku minutach.Z niepokojem malującym się na twarzy, pokonał odległość dzielącą jego auto od dużych, mosiężnych drzwi. Bez zastanowienia otworzył je, a jego oczom ukazał się przestronny salon, w którym siedział oficer King wraz z rodzicami Florence.
-Dzień dobry -wyszeptał, przyglądając się swoim butom, które nagle wydały mu się nadzwyczaj interesujące.
-Siadaj, Justin. -kobieta poklepała miejsce obok siebie, uśmiechając się do niego zachęcającą, choć w jej oczach widać było łzy.
-Wiem, że trudno wam się pogodzić ze stratą tak wspaniałej dziewczyny jaką była Florence, ale ta sprawa została zawieszona. Robiliśmy co w naszej mocy, aby znaleźć zabójcę, ale ostatecznie stwierdzono samobójstwo. - gdy policjant zakończył wypowiedź, rodzicielka dziewczyny wybuchnęła głośnym płaczem, wtulając się w ramię swojego męża.
Źrenice Justina stały się nienaturalnie duże, a dłonie zacisnęły się w pięści. Gwałtownie poderwał się z sofy. Nie mógł uwierzyć, że mogli być takim głupcami.  Miał ochotę zaszyć się w jakimś kącie i nigdy go nie opuścić. Nie mogąc opanować narastającej złości, jednym zwinnym ruchem ręki, zrzucił porcelanowy wazon, stojący na stoliku tuż przed nim.
-Samobójstwo?! Tak, może mi jeszcze powiecie, że broń też sama odłożyła!-wykrzyknął, a wszyscy w pomieszczeniu wzdrygnęli się.
Po jego nagrzanym poliku spłynęły łzy, których nie zdołał powstrzymać. Czuł, że jego serca znów się rozerwie na miliony kawałków. Jego ciało wypełniały mieszane uczucia. Strach, złość, żal. Poczuł na ramieniu uścisk silnej dłoni. Zmieszany spojrzał na pana Hamilton.
-Idź do jej pokoju i wybierz coś sobie jako pamiątkę. Trzeba się pogodzić z tym, że odeszła. -twarz mężczyzny nie wyrażała żadnych uczuć, gdy Justin stąpał po schodach, zmierzając ku jej pokoju.
                       Rozejrzał się po sypialni, w której przeżył wiele niezapominanych wspomnień. Przymknął powieki, opierając się o framugę drzwi, a jego wyobraźnia podsunęła mu obraz szatynki. Niemal niewidoczny uśmiech zakwitł na jej pełnych ustach. Brązowooki oddałby wszystko by móc znów się w nich zatopić. Chciał móc znów ją przytulać, całować, zasypiać przy niej.
-Florence...-wyszeptał, otwierając szeroko oczy, a sylwetka dziewczyny od razu się rozmazała.
Przeklną cicho pod nosem, znów rozglądając się po pokoju. Jego wzrok spoczął na ich wspólnych fotografiach, powieszonych na ścianie. Poczuł miłe ukłucie w sercu. Tak cholernie za nią tęsknił. Pośpiesznie odwrócił wzrok, nie chcąc pozwolić powrócić wspomnieniom. Zsunął się po ścianie, opadając na podłogę i ukrył twarz w dłoniach, pozwalając wszystkim uczuciom wyjść na wierzch. Ponownie przymknął oczy, a jedno ze wspomnień stanęło mu przed oczyma.

Co byś zrobił, gdybym zginęła?-szatynka spojrzała mu w oczy, przejeżdżając palcem po nagim torsie ukochanego.
-Co to za pytanie? Zginąłbym dzień później. -był pewny swojej odpowiedzi, jak niczego innego w życiu. 
-Jakby pewnego dnia mnie zabrakło, szukaj wskazówki w skrytce pod biurkiem. -uśmiechnęła się delikatnie, a chłopak pokręcił się niespokojnie w miejscu.
-Florence... -zaczął, jednak nie dane było mu to dokończyć, gdyż poczuł usta dziewczyny na swoich.

                            Gwałtownie poderwał się na nogi i w mgnieniu oka pokonał odległość, dzielącą go od biurka. Przeczesał długimi palcami włosy, ciągnąc za ich końce. Ona już wiedziała co ją czeka. Wiedziała, że grozi jej niebezpieczeństwo, a i tak nic mu nie powiedziała. Czuł się jak zwykły głupiec, gdyż niczego się nie domyślał. Nie zauważył niczego podejrzanego w jej zachowaniu i nie zdążył jej pomóc. 
-Cholera!-krzyknął, uderzając pięścią w ścianę, nie mogąc pohamować buzującej w nim złości. 
Upadł na kolana i zaczął grzebać pod biurkiem, szukając zeszytu. Po chwili wyciągnął go, zdziwiony, że policja go nie znalazła. Zaczął kartkować strony, szukając ostatniego wpisu. Uniósł brwi w zdziwieniu, gdy znalazł tam tylko wielkimi literami adres jednej z Nowojorskich ulic. 
-Greenwich Street 44*-wymamrotał, wyrywając ową kartkę. Wrzucił zeszyt spowrotem na swoje miejsce, nie myśląc, że może się mu jeszcze kiedyś przydać. 
Wybiegł z wielkiego domu, nie żegnając się nawet z państwem Hilton i oficerem, po czym znalazł się w swoim czarnym Range Rover'rze.
                                                                              MUZYKA 
                   Już dawno przekroczył dozwoloną prędkość, podczas jazdy na jednej z najruchliwszych ulic, zmierzając prosto w stronę Manhattanu. Ściskał mocno kierownicę, a jego knykcie zaczęły bieleć, a żyły na szyi stały się widoczne od zaciskania szczęki. Nikt o zdrowym umyśle nie stanąłby mu teraz na drodze, widząc w jakim jest stanie. Trzasnął mocno drzwiami, gdy znalazł się już na miejscu, nie dbając o swój ukochany samochód. Miał zamiar podejść do drzwi i je wyważyć, ale los znacznie ułatwił mu zadanie. Ze ślicznego domu wyłoniła się zgrabna blondynka, grzebiąca w swoim telefonie. Justin odruchowo ukrył się za jednym z wysokich budynków, przyglądając się jej uważnie. Był pewny, że to ona zamordowała Florence, odbierając mu jedyną osobę, na której mu zależało. Był pewny, że to ona przewróciła jego świat do góry nogami, skazując na miesiące żalu i smutku. Niebieskooka szła w jego kierunku, patrząc pod nogi, zupełnie jakby bała się, że zaraz polegnie na tym obłoconym chodniku. Kiedy była w zasięgu jego ręki, szatyn przyciągnął ją za czarny płaszcz i oparł o zimną ścianę budynku. 
-Wiem, że ją zabiłaś. Wiem, że to ty spieprzyłaś mi życie. -warknął przez zęby, podchodząc niebezpiecznie blisko. Żaden z przychodniów nie zwrócił na ich uwagi, zajmując się własnymi problemami. 
-Zabawne Justin, że dalej myślisz tylko o swoim bólu, a nie o tym ile ona musiała przeżyć. -uśmiechnęła się sarkastycznie, ale w jej oczach można było dostrzec ból i tęsknotę.
-Skąd znasz moje imię?-zmarszczył brwi.
-Florence mi dużo o tobie opowiadała. -powiedziała obojętnym tonem, chcąc go wyminąć. 
-Pomóż mi...-wyszeptał błagalnie, a w jego oczach można było dostrzec łzy, które i tak nie spłynęły po poliku. 
Bał się, przekroczyć tą cienką granicę między zaufaniem, a naiwnością.

od autorek: Wow, długo nas tu nie było! Jest nam za to cholernie wstyd, jednak miałyśmy mniej tego czasu w wakacje, niż się spodziewałyśmy. Mamy nadzieję, że spodoba wam się nasz rozdział. Dziękujemy za wszystkie komentarzy pod pierwszym rozdziałem. Cholernie nas zmotywowały. Do następnego, kochamy Was.